Były mąż stwierdził, że skoro syn spędził u niego wakacje, to alimenty mi się nie należą. Jego argumentacja przebiła wszystko, co dotąd słyszałam…
Mój były mąż od zawsze miał problemy z regularnym płaceniem alimentów. Jednak tym razem jego argumentacja, dlaczego nie muszę dostawać pieniędzy, po prostu mnie oszołomiła. Gdybym tego nie usłyszała na własne uszy, nie uwierzyłabym, że ktoś może posunąć się aż tak daleko…
Wakacje syna u jego ojca miały być dla nas obu chwilą wytchnienia, ale wróciły do mnie jak bumerang, kiedy usłyszałam, co były mąż ma do powiedzenia. To, co mu przyszło do głowy, naprawdę mnie zszokowało. To dopiero początek całej tej absurdalnej sytuacji…
Niespodziewana rozmowa
Od rozwodu minęły już trzy lata, a nasze kontakty z byłym mężem były na tyle poprawne, na ile to możliwe, gdy mamy wspólne dziecko. Choć alimenty były ustalone w sądzie, bywały okresy, kiedy spóźniał się z przelewem, tłumacząc to różnymi wymówkami – od problemów finansowych po zapomnienie. Cierpliwie znosiłam te sytuacje, bo wiedziałam, że syn potrzebuje kontaktu z ojcem, a każda kłótnia tylko szkodziła dziecku. Ale tym razem przebrała się miarka.
Gdy syn wrócił od niego po dwóch tygodniach wakacji, myślałam, że wszystko wróci do normy. Zwykle po tak długim czasie oboje potrzebowaliśmy trochę spokoju, by znów na nowo oswoić się z codziennością. Nic nie wskazywało, że tym razem będzie inaczej. Aż do momentu, gdy zadzwonił telefon.
Wakacje zamiast alimentów?
To był on. Były mąż. Jego ton głosu od razu wydał mi się inny niż zwykle – mniej zrelaksowany, bardziej formalny. Wiedziałam, że coś się święci, ale jeszcze nie miałam pojęcia, co. Po krótkiej wymianie uprzejmości, przeszedł do rzeczy.
– Wiesz, myślę, że w tym miesiącu alimenty ci się nie należą – rzucił niemal obojętnie.
Zaniemówiłam. Jak to się nie należą? Coś musiałam źle zrozumieć.
– Przepraszam, możesz to powtórzyć? – spytałam, starając się zachować spokój.
– No bo syn spędził dwa tygodnie ze mną na wakacjach. Ja za wszystko zapłaciłem – dodał, jakby to miało wytłumaczyć wszystko. – Wiesz, jedzenie, atrakcje, opieka… więc uważam, że to się wyrównuje.
Zaniemówiłam po raz drugi. Czy on naprawdę próbuje sugerować, że dwa tygodnie wakacji z synem zwalniają go z obowiązku płacenia alimentów?
Argumentacja z innej planety
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Przez moment byłam pewna, że to jakiś żart, ale głos w słuchawce sugerował, że mówił całkiem poważnie. Wydało mi się to tak absurdalne, że zaczęłam śmiać się nerwowo.
– Chcesz mi powiedzieć, że to, co wydałeś na wakacje, to forma alimentów? – spytałam, nie wierząc własnym uszom.
– No właśnie! – odparł, wyraźnie dumny ze swojego wniosku. – Przecież ja się nim zajmowałem przez dwa tygodnie, więc to wyrównuje koszty. Alimenty są na jego utrzymanie, prawda? A ja go utrzymywałem. Po co mam ci płacić drugi raz?
Kłótnia o zdrowy rozsądek
Złość narastała we mnie z każdą chwilą. Z jednej strony chciałam to zakończyć szybko, z drugiej – nie mogłam pozwolić, by takie myślenie przeszło bez sprzeciwu. Starałam się wyjaśnić mu, że alimenty to stała kwota, którą musi płacić niezależnie od tego, czy syn spędza z nim czas, czy nie. Ale on nie zamierzał słuchać. Z każdą minutą dyskusji stawał się coraz bardziej uparty, a ja coraz bardziej sfrustrowana.
– Ty zawsze musisz się kłócić o pieniądze – rzucił w końcu, poirytowany. – Nie potrafisz docenić, że zabrałem go na porządne wakacje. Wolałabyś, żeby siedział w domu?
To było dla mnie za dużo. Zakończyłam rozmowę, bo wiedziałam, że w tej chwili niczego już nie osiągnę. Ale złość pozostała.
Cała prawda o „oszczędnościach”
Minęło kilka dni, zanim byłam gotowa wrócić do tematu. Tym razem postanowiłam, że rozmowa odbędzie się w bardziej formalny sposób – z pomocą mediatora. Kiedy usiedliśmy do rozmów, stało się jasne, że były mąż po prostu szukał wymówki, by zaoszczędzić na alimentach. Co więcej, okazało się, że planował jeszcze dłuższe „wakacje” dla syna, mając nadzieję, że to zwolni go z płacenia na stałe. Byłam w szoku.